wtorek, 16 stycznia 2018

Rozdział XIX - Jama Zła Wszelkiego

To nie był najpiękniejszy tydzień jaki przeżyłem... Oczywiście nie było źle i nie narzekałem w żadnym razie, chociaż... no może nieco, gdy musiałem siedzieć na wykładach i słuchać co marudzi ta durna baba. Do tego musiałem wszystko notować i to tak, żeby Julien wyczytał coś z tych moich bazgrołów. Mimo to trzymałem się dzielnie, szczególnie, że mój Zmarzluch wyglądał z dnia na dzień coraz lepiej. Gorączka mu już przeszła, zaczynał brzmieć normalnie, a co więcej... nabrał znów ochoty na słodycze, co było u niego najlepszą oznaką zdrowia. W drodze z uczelni robiłem więc coraz to nowe zakupy, by nieco umilić mu powrót do zdrowia. 
Tak było i tym razem. Zrobiłem zakupy w pobliskiej cukierni i ruszyłem do mieszkania. 
- Już jestem - krzyknąłem rzucając kurtkę na wieszak i zdejmując szybko buty.
- W samą porę! - ucieszył się białowłosy i przyszedł przelotnie się przywitać i zwinąć słodycze przy okazji... a raczej przede wszystkim zwinąć słodycze.
- Coś się stało? - spytałem, bo wydawał mi się jakiś nerwowy. Widać to było po jego ruchach i tym, że niezbyt na mnie patrzył.
- Dzwoniła moja mama - rzucił i chwycił kubek ze swoją lurą, którą pił pewnie powoli od rana. 
- Jej Wysokość Wredna Żmija ma zamiar złożyć nam wizytę? Kiedy i na jak długo? - dopytywałem, żeby wiedzieć kiedy sobie zorganizować robotę czy inne wyjście. Oczywiście najchętniej bym został i jej nieco powiedział do słuchu, ale Julien prosił, żebym się aż tak nad nią nie znęcał, więc wolałem się wynieść na jakiś czas i dać im spokój. 
- Raczej chce byśmy wpadli do niej na obiad - oznajmił mi.
- Kiedy? - Sięgnąłem do lodówki i wyjąłem z niej piwo. Musiałem wiedzieć kiedy mam być obłożnie chory byle tylko się wymigać od wizyty w jamie Wszelkiego Zła. 
- Dzisiaj. - Na buźce Juliena pojawił się słodki, aczkolwiek mało szczery uśmiech kiedy wyjmował z mojej dłoni alkohol i odstawiał go na miejsce, podczas gdy ja wpatrywałem się w niego jak w przybysza z obcej planety. 
- Chyba sobie jaja robisz - rzuciłem. - Nie mam zamiaru tam jechać... ani mi się śni. Poza tym kazałeś mi się z nią nie kłócić, a wiesz, że to niemożliwe jeśli tam pojadę, więc odpada. 
- O, nie, nie, nie... Żadne takie, nie wymigasz się. Mama sama mówiła, że mam cię zabrać i cię zabiorę. Pojedziemy tam, pojemy, porozmawiamy SPOKOJNIE i wszystko będzie dobrze.
Protestowałem jeszcze jakiś czas, ale... Tak czy owak miałem marne szanse na to, żeby się z tego wymigać. Ostatecznie Julien wbił mnie w garniak, który dostałem od matki, a którego nie miałem jeszcze nawet na sobie i chciał wpakować do swojej puszki na kółkach. Chociaż w tej kwestii się uparłem i kazałem Tarixowi podstawić sobie wóz, żeby dojechać na miejsce czymś normalnym... 
I tak oto wylądowałem w Jaskini Lwa... A raczej jadowitej mantikory, która widząc nas, uśmiechnęła się tak ciepło, że nawet Julien nie potrafił wywołać takiego powiewu chłodu. 
- Wieczorem to sobie odbiję - burknąłem cicho do Juliena, poprawiając pijącą mnie wciąż koszulę. Oj... zdecydowanie mi odpłaci za te tortury tak, że przez najbliższe kilaka dni na dupie nie usiądzie.

czwartek, 28 grudnia 2017

Rozdział XVIII - Dobrze, że jesteś

Pragnę zauważyć, że nie rozumiem w tym wszystkim jednej rzeczy: jakim cudem my obaj jeszcze żyjemy? Możliwe, że już wcześniej rozważałem na ten temat, jednak teraz szczególnie zaczęło mnie to intrygować na nowo. Ja, który średnią temperaturę ciała mam niższą niż przeciętny człowiek i Arian, który z kolei nagrzewa się dwukrotnie bądź nawet trzykrotnie mocniej niż ktokolwiek inni. Tak, byliśmy wyjątkowi. Prawdopodobnie jedni jedyni w naszym mieście, ale czy ktoś to kiedyś sprawdzał? Żyjąc sobie cichutko, skromnie tak, jak mamusia przykazała, nawet nie myślałem o tym, by wyruszyć w miasto i próbować odszukać osobę choć trochę podobną do mnie. A tu proszę, wystarczyło, że zacząłem studia... I przytrafił się on.
Ten wredny, gburowaty, opryskliwy, wkurzający, nadęty, złośliwy, dziwny, agresywny oraz nieprzeciętnie gorący pajac... Którego tył miałem okazję widzieć wcześniej, niż bym tego choć zapragnął. Zresztą, nie tylko ja. Pamięta ktoś może ten dzień, gdy w wiadomościach wspominali coś o „nagim jeźdźcu”? Tak, mój Ari. Nieprzeciętny, dziwny, kompletnie odmienny od reszty... W którym zakochałem się po uszy.
I ten nienormalny człowiek, wkurzający mnie od pierwszego dnia swym brakiem kultury, teraz dzielił ze mną życie. Wspólne mieszanie, do którego przywykłem. Wspólne zakupy, uczelnia, łóżko, miłość. Trochę się już znamy, a ja wciąż nie spodziewam się jego kolejnych poczynań, bo on szczególnie lubił mnie zaskakiwać. Czasem pozytywnie, aż miałem ochotę go wyściskać, a czasem tak, że wprost marzyłem, by wyrwać mu nogi z dupy. A tym razem... Byłem zmieszany.
Ukryłem przed nim moją dziwną odmianę grypy, a on po wcześniejszym opieprzeniu mnie (choć nadzwyczaj lekkim, spodziewałem się czegoś gorszego), ostatecznie nawet się nie gniewał. Poszedł na uczelnie, zrobił dla mnie notatki, na których marginesach wynajdywałem rozmaite rysunki przedstawiające panią profesor, ginącą w straszliwych mękach. A gdy wróciliśmy do domu i chciałem uciec do innego łóżka, by nie kusić losu, ten mnie przytulił, nie chcąc wypuścić z objęć.
Wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, jakim dupkiem sam potrafiłem być. Naprawdę się o mnie bał, a ja... Nie ufałem mu? Nie, to nie prawda. Ufałem, ufam i będę ufać! Tylko... Nie wiem, bałem się o niego. Każdy z nas ma własne sprawy i... Choroba nie była nikomu na rękę... Nie chciałem zwyczajnie, by musiał poświęcać na mnie więcej swojego cennego czasu. Kurde, jak ja się skruszyłem... To przez niego?
Słysząc to wyznanie, poniekąd, miłości, wyszeptane wprost do mojego ucha, przeszedł mną lekki dreszcz. Naprawdę się martwił, tymczasem ja nie chcąc, by tak się stało, przyprawiłem mu jeszcze więcej problemów. Nie chciałem. Sięgnąłem do jego rąk, odplątując nieco ten żelazny uścisk, jednak nie uciekłem tak, jakby się tego spodziewał. Po prostu obróciłem się na drugi bok, przytulając do nieco i również obejmując rękoma.
- Przepraszam.... - mruknąłem, następnie zakaszlałem. Co prawda czułem się już lepiej po tym kilkudniowym pobycie w szpitalu, ale wciąż nie byłem w pełni sił, a przede wszystkim było mi bardzo zimno.
- Nie ważne już, lepiej ci? - zwyczajowo mruknął, ale już inaczej. A ja doskonale to zinterpretowałem, a przynajmniej tak sądziłem, bo gdy uniosłem głowę i pocałowałem go w policzek, odpowiedział nieco cichszym pomrukiem. Tym razem zadowolenia, więc i ja się cieszyłem.
- Lepiej, cieplej. Jak to możliwe, że nie mogę cię zarazić... To niesprawiedliwe – wychrypiałem przez zawalone gardło.- Nasze moce zachowują się podobnie, tylko w odwrotny sposób... W rezultacie ty sobie hasasz w gaciach na biegunie, a ja marznę na plaży.
- Taki już mój urok i przestań marudzić. Ledwo wylazłeś ze szpitala, masz odpoczywać, albo...
- Albo co? - spytałem, unosząc brew w górę.
- Albo oduczę cię siedzenia.
Dobre sobie, akurat tył odmarzał mi już od tygodnia, więc i tak go już nie czułem. Prychnąłem śmiechem, kręcąc głową i ostatecznie wtuliłem się ponownie, a nawet zarzuciłem na niego nogę.
- Dziękuję, że jesteś.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Rozdział XVIII - NASZE wyrko

- To poczekaj, załatwię samochód, daj mi chwilkę - poprosiłem. 
Cieszyłem się bardzo, że Julien wracał już do domu, ale miałem ochotę nim solidnie potrząsnąć za to martwienie się o mnie. Ja nie chorowałem... Z resztą dziwne byłoby, gdybym chorował... Do zwalczania zarazków wystarczy organizmowi jakieś czterdzieści stopni Celsjusza, wkurwiony ja miałem pewnie z dziesięć razy tyle... Nie zamierzałem się jednak spierać... no przynajmniej na razie. 
Samochód szybko został mi dostarczony, więc mogłem wpakować swojego zmarzlucha na siedzenie pasażera i odwieźć go do domu. Tam zrobiłem mu miejsce na kanapie, tak, żeby mógł się położyć, miał pod ręką stoliczek, na którym stały leki i herbata, którą mu zrobiłem. No i nie będzie się nudził, bo w razie czego można było włączyć telewizor.
- Ari... ty tak serio? - spytał białowłosy, śmiejąc się lekko. Przeglądał właśnie moje notatki. Kiedy się zbliżyłem, odwrócił zeszyt w moją stronę akurat stroną, na której widniała czarownica na stosie... Czarownicą ową była wykładowczyni. Wyszła mi nawet podobna. Miała identycznie wredny wyraz pyska, co ta blond małpa, kiedy się wkurwiała, że znów się spóźniłem czy coś. 
- No co? Pomarzyć nie wolno? - spytałem, udając niewiniątko. Rysunków było więcej, bo lubiłem od zawsze bazgrać na bokach kartek i z tyłu zeszytów. 
Czas do wieczora jakoś upłynął... Ugotowałem nawet obiad instruowany przez Juliena, któremu zabraniałem wstawać, nawet jeśli go widocznie nosiło na widok moich działań. Zjadł jednak i nawet pochwalił, że udało mi się nie rozgotować ziemniaków. Było dobrze.
No i wtedy nastał wieczór, kiedy to Julien wziął garść przepisanych mu leków, na których widok automatycznie się skrzywiłem i poszedł się myć. Zaraz po nim do łazienki wszedłem ja, kiedy jednak ruszyłem do sypialni okazało się, że Julien wsiąkł... 
- No chyba sobie jaja robisz - burknąłem na niego, kiedy zobaczyłem, że przeniósł się do swojego starego pokoju.
- Mówiłem, że nie chcę cię zarazić... - stwierdził, znowu się upierając przy swoim.
- A ja, że i tak nie dasz rady, więc ładuj tyłek do naszego wyra, bo to jest za wąskie - poradziłem.
- Nie... zostanę tutaj i... - i nie skończył, bo podszedłem do niego, złapałem go na ręce i przewiesiwszy sobie przez ramię, ruszyłem do NASZEJ sypialni. 
- Arian puść mnie! - wrzasnął.
- Nie i nie wkurwiaj mnie nawet - warknąłem, położyłem go na łóżku i sam wcisnąłem się pod kołdrę, łapiąc go zanim zdążył zwiać. Mocno przyciągnąłem go do siebie, tak że jego plecy na całej długości przylegały do mojego torsu, a ja mogłem przytulić policzek do jego karku. 
- Ari... - zaczął znów, ale tylko mocniej splotłem palce na jego brzuchu, dając mu do zrozumienia, że nawet siłą się nie wyrwie.
- Nie rób mi tak więcej - fuknąłem po chwili.
- No chyba mam prawo korzystać ze swojego łóżka, co? - odburknął.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi... - rzuciłem i lekko ucałowałem jego ramię. - Ja wiem, że.... no niezbyt mówię niektóre rzeczy i może nawet nie do końca umiem je pokazać, ale zależy mi na tobie. Bardzo... bardzo mocno. Nie strasz mnie tak więcej i nie zostawiaj. A teraz spać, bo masz wyzdrowieć, a do tego ponoć jest potrzebne dużo snu.
Lekko podniosłem temperaturę swojego ciała, tak, żeby wygrzać mu ten zmarznięty tyłek.